Od czego zależą dobre zbiory
miodu?
Wyniki pszczelarzenia zależą od czterech
podstawowych czynników. Pierwszy to pożytki, czyli pastwisko
pszczele, drugi to matka, trzeci to system i jakość ula,
a czwarty to wiedza i umiejętności pszczelarza. Oczywiście
kolosalne znaczenie ma pogoda, ale na nią - niestety - nie
mamy wpływu, chociaż i jej oddziaływanie można w dużym stopniu
łagodzić bądź modyfikować.
Zacznę od pożytków, bo one są najważniejsze. Idealne pastwisko
pszczele powinno od najwcześniejszych dni wiosny dostarczać
pszczołom: wodę (jak najbliżej uli), pyłek i nektar lub
- spadź. Wszystko to w promieniu maksimum 1,5 km powinno
być dostępne dla pszczół przez cały sezon, czyli bez przerw
- od wiosny do jesieni.
Jest to możliwe. Osobiście miałem przyjemność tego doświadczać
w poprzednim miejscu stacjonowania mojej pasieki. Przypomnę,
że było to w Warszawie, na Osiedlu Siekierki, położonym
przy brzegu Wisty, gdzie w bezpośrednim sąsiedztwie pasieki
było prawie 200 ha (w kilku kompleksach) pracowniczych ogródków
działkowych. Dzięki temu położeniu pszczoły już od pierwszych
dni wiosny miały na działkach co najmniej kilka arów krokusów,
liczne krzewy leszczyny, agrestu, czarnej porzeczki, mnóstwo
wierzb nad Wisłą, poczynając od iwy a kończąc na laurowej
(pięciopręcikowej), która zakwita dopiero pod koniec maja
lub nawet w czerwcu oraz migdałowej (trójpręcikowej), która
- niestety dość rzadka - kwitła od kwietnia aż do sierpnia.
Po krzewach, które wymieniłem wyżej, na działkach zakwitały
kolejno liczne i różnorodne drzewa owocowe, maliny, a obok
działek i na działkach - duże powierzchnie mniszka lekarskiego
(mleczu), liczne klony, nieco później robinia akacjowa,
nostrzyk, lipy i wreszcie wszystkie trzy odmiany nawłoci,
która w promieniu kilku kilometrów pokrywała brzegi Wisły,
liczne odłogi na osiedlu, a także na działkach była uprawiana
jako krzewy ozdobne. Nie bez znaczenia były także liczne
kwiaty i krzewy ozdobne. Co kilka lat pojawiała się również
nawet dość obficie spadź.
Nic więc dziwnego, że w tych warunkach niektórzy pszczelarze,
jeżeli mieli dobre matki pszczelej odpowiednie ule oraz
wiedzieli co, kiedy i jak robić w swoich pasiekach, zbierali
rokrocznie średnio po 50-60 kg miodu od jednej rodziny,
a był taki sezon na początku lat 90., że od trzech rodzin
- na ogólną liczbę czternastu - odebrałem po przeszło 100
kg miodu (103,110 i 113 kg).
Niestety - wypadło tak, że musiałem zmienić miejsce stacjonowania
pasieki. Przez teren, na którym stała pasieka przechodzić
będzie (już jest w budowie) nowa trasa komunikacyjna, wiodąca
przez nowy most Siekierkowski (także już w budowie).
W poszukiwaniu nowego i odpowiedniego miejsca dla pasieki
trafiłem na starość z powrotem w rodzinne strony, tj. do
Dębna w powiecie brzeskim, woj. małopolskie. Tu było do
zagospodarowania prawie 2,5 ha gruntów, praktycznie leżących
odłogiem, częściowo zalesionych. Przygotowując się od kilku
lat do przybycia w te strony, przywiozłem kilka worków nasion
nieznanej tu wcześniej nawłoci (naciętych razem z wiechami)
i porozrzucałem po okolicznych polach i zagajnikach. Obecnie
wszystkie trzy odmiany tej nawłoci pokrywają - już nie tylko
w tej wsi - kilkadziesiąt ha zagajników i nieużytków, dostarczając
pszczołom nie tylko nektaru, ale i - szczególnie potrzebnego
w tym okresie - pyłku. Kwitnie ona bowiem bez przerwy od
połowy lipca do października. Rozmnożyłem także, pojawiającą
się tu dość licznie, wierzbę iwę. Obecnie w jej sadzonki
zaopatruję już niektórych kolegów z koła. Wyhodowałem jeszcze
w Warszawie na działce ponad 140 różnych odmian klonów,
które tu posadziłem. (Niektóre z nich już w tym roku zakwitną).
Rozsadziłem też ponad 200 lip (szeroko- i drobnolistnych)
pochodzących z samosiewów, które pojawiły się w sąsiednim
lesie. Oprócz tego w tym roku nabyłem w firmie Ekolas w
woj. lubuskim po dwie sztuki okulizowanych, trzyletnich
sadzonek lipy: Moltkego, wonnej, krymskiej, japońskiej i
juraniany (węgierska), z których odbierać będę materiał
do okulizacji tych lip, wcześniej posadzonych. Dodam, że
te lipy razem z szerokolistnymi i drobnolistnymi zapewnią
mi kwitnienie nieprzerwanie od połowy czerwca do początków
sierpnia, przy czym wydajność tych drzew, kiedy dorosną,
sięga od 8 (Moltkego) do 10 kg (krymska i juraniana) z jednego
drzewa, podczas gdy szerokolistna i drobnolistna dają zaledwie
po 1-2 kg miodu z jednego drzewa.
Poza lipami, klonami i iwą posadziłem kilkanaście sztuk
wierzby wawrzynkowej, która dostarcza obficie pyłku i nektaru.
Ale to dopiero początek - jeżeli chodzi o wierzby. Na wilgotnym
terenie miałem około 30 arów rzadkiego olszynowego lasu.
Otóż za zgodą władz leśnych usunąłem te olszyny, a uwolniony
teren obsadziłem w części - tam gdzie było wyżej - robinią
akacjową, której kilkuletnie sadzonki - ponad 140 sztuk
- przywiozłem z odległego o ponad 30 km akacjowego lasu
(samosiewy skazane na wyginięcie) a w części niższej, połączonej
z 15 arami podmokłej łąki obsadziłem wierzbami. Kilka odmian
tych wierzb przywiozłem jeszcze dwa lata temu z Warszawy,
część wyszukałem w okolicy, część zebrałem obok Starego
Sącza nad Dunajcem, a ponadto 14 różnych odmian przysłał
mi profesor Bolesław Jabłoński z Puław, kilka odmian zakupiłem
u Józefa Kosno w Jedlińsku k. Radomia i kilka we wspomnianej
już firmie Ekolas. Na tym terenie i na różnych sąsiednich
nieużytkach wysadziłem ponad 1000 sztobrów i sadzonek już
ukorzenionych w moim ogrodzie.
Wszystkie te wierzby - a z mieszańcami jest ich ponad 40
odmian - już w przyszłym roku będą dawać pszczołom pyłek
i nektar nieprzerwanie od marca do czerwca, bo jak wiadomo
wierzby kwitną już i tylko na jednorocznych pędach.
Oprócz robinii, które przywiozłem spod Dąbrowy Tarnowskiej,
wyhodowałem ponad pięćdziesiąt sztuk sadzonek robinii akacjowej
zwanej rembertowską (różowa), która kwitnie kilka dni później
niż biała.
Poza tymi podstawowymi drzewami i krzewami są na mojej działce:
kilkudziesięciometrowy szpaler śnieguliczki, kilkadziesiąt
krzewów karagany syberyjskiej (obydwie odmiany), kilkanaście
sztuk czeremchy amerykańskiej, kilkadziesiąt krzewów o nazwie
kolcowój, kilka krzewów leszczyny i po kilka sztuk perełkowca
japońskiego, igliczni trójcierniowej i amorfy krzewiastej.
Ale na tym nie koniec urządzania mojego pastwiska dla pszczół.
Oprócz lasu, obsadzonej wierzbami łąki, osiedla i ogrodu,
także zresztą zajętego przez krzewy i rośliny miododajne,
pozostaje jeszcze ponad 1 ha ziemi, którą częściowo zajmują
już takie byliny jak: melisa, serdecznik pospolity, lofant,
kocimiętka - naga i właściwa, kłosowiec funkułowy, kłosowiec
olbrzym, lebiodka, trędownik bulwiasty, trojeść amerykańska,
przegorzan węgierski i mikołajek płaskolistny.
Specjalnie zagospodarowuję ten teren bylinami, bo nie muszę
co roku uprawiać ziemi - poza tym są to rośliny bardzo wydajne
i długo kwitną, ponadto odpowiada im ten teren - pagórkowaty,
ziemia zwięzła, w części bardzo sucha, a w części wilgotna,
co lubi bardzo wydajny trędownik bulwiasty. Najistotniejsze
jednak jest to, że okresy kwitnienia tych roślin układają
się tak, że pszczoły mogą je odwiedzać od końca maja aż
do września, tj. do czasu, w którym kwitnie nawłoć. W miarę
jak będę zdobywać coraz więcej nasion tych bylin - będę
je nadal rozsiewać także po różnych nieużytkach, których
jest w okolicy coraz więcej.
Dodam jeszcze, że wszystkie drzewa, krzewy i byliny dobierałem
tak, ażeby przez cały sezon pszczelarski wzajemnie się uzupełniały.
Przy dalszym ich rozpowszechnianiu będę dbać o wzajemne
ich proporcje, tak ażeby przez cały sezon zapewniały mniej
więcej równomierny dopływ nektaru i pyłku. Mam nadzieję,
że już za kilka lat to mi się uda.
A dodam i to, że jeszcze trzy, cztery lata temu dla pszczół
na tym terenie było
niewiele pożytków. Rosło wprawdzie trochę kruchych wierzb
i gdzieniegdzie iwa oraz kilka krzewów wierzby szarej. Owszem
było sporo lip przy zagrodach i około 100 sztuk w odległym
o 0,5 km lesie. Nie było natomiast prawie zupełnie robinii
akacjowej.- Kilka rosło w odległości około 2, 2,5 km. Klonów
w całej dużej wsi .naliczyłem kilkanaście. W licznych tu
polnych zagajnikach znalazłem trochę kruszyny oraz gdzieniegdzie
kępki leśnych jeżyn i malin. Oprócz tego sporo różnych chwastów,
niekiedy nawet miododajnych.
Napisałem dość obszernie 0'tyrn co sam zrobiłem na przestrzeni
zaledwie dwu, trzech lat. Ale rezultaty już są. W sezonie
1999 roku z 16 rodzin pszczelich odebrałem średnio zaledwie
po 19,5 kg miodu. A już rok później od takiej samej liczby
rodzin uzyskałem średnio po 40,8 kg. A więc jest to już
przyzwoity wynik. Mam więc nadzieję, że za 3-4 lata, jeśli
dożyję i nic złego się nie wydarzy, będę mógł znowu pozyskiwać
średnio 50-60 kg miodu z jednego ula, głównie dzięki stworzonym
przez siebie pożytkom.
Mgr Mieczysław Kurek
|